Dzienniki podróży | Ilość zdjęć: 1 | 18.10.2018
„Pamiętaj, kiedy zgasisz światło wszystkie pokoje hotelowe wyglądają tak samo” Sherman powtarzał tak za każdym razem kiedy10 lat temu lądowaliśmy w jakimś zapyziałym hoteliku Ekwadoru. Nawet jeśli to prawda znalazłoby się kilka wyjątków od tej reguły. No i właśnie na jeden z nich trafiliśmy w Mumbaju. Ale po kolei…
Początek każdej podroży jest zawsze taki sam, docierasz w nowe miejsce nie mając kompletnie pojęcia co cię spotka. Oczywiście możesz poczytać, zebrać informacje od znajomych, zobaczyć opinie na forach. Możesz też poszperać na booking’u i wybrać optymalny nocleg. My tak właśnie zrobiliśmy. Hotel Silver Moon Inn 8,2 punktów na 10. Stare miasto, blisko kolejowego dworca, z którego mieliśmy ruszyć na Goa. Idealna miejscówka. Tylko rezerwować.
Pierwsza nutka niepokoju pojawiła się w taksówce. Kiedy podałem kierowcy adres spojrzał na mnie jakoś tak… dziwnie? W jego oczach pojawiło się coś na kształt błysku uznania. Szacunku wobec odwagi żołnierzy ruszających ze śpiewem na pierwszą linię frontu. Myślę że gdyby był kobietą a ja nosiłbym mundur wetknąłby mi kwiatek za butonierkę a potem pomachał białą chusteczką życząc szczęścia. Zamiast tego nerwowo poprawił się w fotelu spytał jeszcze raz o adres, wbił go w nawigację i ruszył przed siebie.
Była pierwsza w nocy a my mieliśmy za sobą 20 godzin podróży. Za oknami samochodu pojawiły się pierwsze obrazy klejnotu Indii. Mówią, że to miasto kontrastów. 21 milionów ludzi i 21 milionów historii. Zaczynając od 100 metrowego wieżowca w którym 300 osób obsługuje mieszkająca tu 5cio osobową rodzinę a kończąc na setkach tysięcy bezdomnych śpiących na ulicznym bruku. W świetle nocnych latarni mijaliśmy dzielnice z kartonu, rozpadające się ze starości domy i błyszczące szkłem apartamentowce. Nawet jeśli kiedyś, dawno temu, był plan na rozbudowę miasta… stop!… To miasto nigdy nie miało takiego planu. Niczym ziemia obiecana ściągało do siebie wszystkich i wszystko. Przybywający tu z całych Indii poszukiwacze lepszego życia zostawiali swój ślad budując z kamienia, stali lub kartonu. A my jechaliśmy przed siebie słuchając szumu drogi i dobiegających zza okna odgłosów ulicy. Po 40 min jazdy przez miasto, nagle zrobiło się jakoś ciszej, okolica wyludniła, ulice przyciemniały…
Kierowca, który do tej pory przebijał się szerokimi ulicami skręcił w bok. Przejechaliśmy pod wiaduktem kolei i zatrzymaliśmy na pustym skrzyżowaniu. Pod ścianami rozwalających się budynków spało kilku hindusów. Nawigacja pokazywała że jesteśmy 300 metrów od celu.
– jesteś pewien, że dobrze jedziemy? – zapytała Kasia, która do tej pory ze stoickim spokojem znosiła naszą nocną wycieczkę
– nie wiem, mam nadzieję, że nie…
Niestety jechaliśmy prosto do celu. Po kilku zakrętach kierowca zatrzymał się w ciemnym zaułku. Nad jedną z zamykanych na kłódkę bram świecił neon „Hotel Silver Moon Inn 5th floor”.
– Olaf… Ja nie wysiadam
– spokojnie – odpowiedziałem ale mój głos nie był chyba zbyt przekonywujący
– gdzie jesteśmy – zapytał zaspanym głosem Eryk
chciałem odpowiedzieć, że na miejscu ale…
Zamiast tego wysiadłem z taksówki i podszedłem do hotelu. Widok ulicy był niczym wobec widoku klatki. Wąskie schody prowadziły do korytarza zakończonego stalową kratą windy. Ze ścian straszyły kłęby kabli. Na mój widok śpiący na stopniu pies podniósł głowę i wyszczerzył zęby. Może pilnował hotelu przed obcymi? Tylko, że my nie mieliśmy być obcy. Należeliśmy do grona szczęśliwców mających spędzić noc w tym przybytku rozkoszy! Nie będę się rozpisywał ile wysiłku kosztowało mnie przekonanie Kasi, że to tylko jedna noc. Jak mocno musiałem przytulać Oleńkę, która po wjechaniu na piąte piętro rozpłakała się, że nie chce tu zostawać.
Napiszę tylko, że kiedy w końcu zalegliśmy na łóżku w 8m2 pokoju. Marzyłem aby Sherman miał rację. Aby po zgaszeniu światła nasz pokój wyglądał tak samo jak wszystkie inne pokoje hotelowe świata…