Dzienniki podróży | Ilość zdjęć: 1 | 01.02.2019
– Ola, Eryk! Jak nie będziecie grzeczni dziadek i babcia do Was nie przylecą! Zobaczycie! Niestety… ten wspaniały, pozwalający ogarnąć dzieciaki argument już nie działa, babcia i dziadek przylecieli:)
Przylecieli! I to z jakim hukiem! Nie, żeby normalnie jak 99% innych pasażerów. Nie dość, że bez bagażu to jeszcze innym niż mieli samolotem. Ale jak to się mówi, jeśli bardzo się czegoś chce, to nie ma rzeczy niemożliwych. Jak widać nasi dziadkowie bardzo ale to bardzo stęsknili się za wnukami.
A wszystko zaczęło się tak spokojnie, lot do Paryża, tam 2 godzinki i komfortowy lot do Mumbaju. Na miejscu po czterech godzinach postoju mieli wsiąść na pokład samolotu lecącego na Goa. Wszystko fajnie, tylko… samolotu nie było! Ktoś zapomniał im wcześniej powiedzieć, że ten lot jest odwołany. Owszem, pośrednik wysłał maila z taką informacją ale dopiero kiedy byli na pokładzie samolotu do Indii. Fajnie co? Lądujesz sobie na drugim końcu świata gdzie Pan Hindus z okienka uprzejmie mówi ci, że ma Cię w d..e. Brakuje dostępu do sieci a kiedy już go znajdziesz dostajesz maila od pośrednika, pt. lotu nie będzie. I tak, zamiast spokojnej przesiadki zaczął się Armagedon.
Dziadek z trudem uzyskał informację, że samolotu rzeczywiście nie ma i będą musieli czekać na inny. Co więcej nikt nie wie kiedy polecą. Jeszcze więcej! Nikt nie wie jakimi liniami. Tak, tak, dobrze czytacie. Jakimi liniami??? Dobrze, że ktoś w ogóle dał im szansę, mówiąc „być może uda Wam się do czegoś wsiąść”! A to wszystko spotkało rodziców Kasi, którzy po raz pierwszy opuścili Europę. No ale nie ma co narzekać, dziadek znany z umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach szybko ruszył do ofensywy. Posiadając bardzo niewielki zasób angielskich słów, poprowadził rozmowę używając dość powszechnych polskich inwektyw. Biorąc pod uwagę siłę jego głosu sądzę, że połowa pracowników lotniska zapamiętała je na całe życie. Zadziałało? I to jak! Po kolejnej godzinie dostali informację że polecą liniami Air India za… 9 godzin! W końcu co to znaczy dziewięć godzin dla zaprawionej w boju pary Polaków. Bez wsparcia, bez wyjaśnienia, bez miejsca do odpoczynku. Porzuceni przez przewoźnika, przez całą noc musieli błąkać się po holu lotniska.
Żeby było ciekawiej musieli się tam odprawić, wyrobić wizy i odebrać bagaż, który miał lecieć bezpośrednio na Goa. Odebrali go ale nikt nie wiedział gdzie powinni go nadać. Dlaczego? Dlatego, że kolejne bilety wystawiono im na czeskie nazwiska!
Tak, to kolejna część tej historii. Przerażeni wściekłością i wzrokiem ojca Hindusi wystawili im przez pomyłkę bilety na inne nazwiska. Nikt nie chciał ich potem wymienić a tacie było już wszystko jedno, marzył tyko aby dotrzeć na miejsce. I co? Wyobraźcie sobie, że przyjęli od nich bagaż i wpuścili na pokład z biletami dwóch różnych osób. To tak jakbym ja poszedł sobie na lotnisko z paszportem „Olaf Jarzemski” i biletem „Zenon Prahodek”. Myślicie, że bym poleciał? A tu proszę, babcia i dziadek polecieli i do tego w pierwszej klasie. Nie mam pojęcia jak ojciec to zrobił. Ważne, że byli na pokładzie.
Co z tego że bez bagażu, który „zagubił” się na lotnisku. Sami powiedzcie, komu kto leci na dwa tygodnie na Goa potrzebny jest jakiś tam bagaż. Okazało się, że babci jednak jest i dziadek znów musiał ruszyć do akcji. Okazało się też, że odpowiednia argumentacja w sali przylotów ( znów pomogło kilka powszechnych w polce słów) była wystarczająco silna. Następnej nocy pracownik lotniska wsiadł do samochodu i przywiózł nam je pod samiuteńkie drzwi.
A teraz pytanie:
Kto jeszcze chce się wybrać z Air France na Goa???