Skarby von Knauffa | Ilość zdjęć: 1 | 14.01.2019
Pięciu osobom i kierowcy ciasno byłoby by nawet w dużej taksówce a co dopiero w tak małym autku do jakiego się załadowali. Siedzące na kolanach rodziców dzieci wierciły się we wszystkie strony próbując znaleźć jak najlepsze miejsce. Bezskutecznie, za każdym razem coś ich uwierało albo wchodziło w plecy. Gdyby nie to, że właśnie jechali szukać skarbów, droga z pewnością skończyłaby się karczemną awanturą. Jak na razie wszyscy zajęci byli rozmową i celem ich podroży.
– Dhobi Ghat to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc w Mumbaju. Wyobraźcie sobie, że każdego dnia 6 tysięcy mężczyzn pierze tu ponad milion par rzeczy. Zwożą je z całego miasta i uwaga! Wszystkie trafiają z powrotem do swoich właścicieli.
– widzisz – wtrąciła Ola – a ty nie potrafisz znaleźć skarpetek do pary. Już widzę jakbyś miał ich sto a co dopiero milion, to byś się dopiero pogubił.
– nieprawda, zawsze wiem gdzie są – odparł z naburmuszoną miną.
– jak ci je mama poukłada, właśnie, a w tej całej Dhobi to piorą tylko mężczyźni?
– tak, to ciężka robota – opowiadał dalej Durgu – pracze stoją po kilkanaście godzin w betonowych baliach. Nie dość, że moczą ubrania to potem uderzają nimi z całej siły o kamienne stoły. Mają takie mięśnie, że niejeden kulturysta mógłby się przy nich wstydzić. W pralni mieszkają całe rodziny. Kobiety i dzieci segregują rzeczy i składają je do transportu.
– Tak, tak – dodał odwracając się w stronę Oli i Eryka – tu maluchy nie mają tak dobrze jak wy, muszą ciężko pracować od najmłodszych lat. Wiele z nich nigdy nie zobaczy innego świata.
W taksówce zrobiło się cicho. Bo co tu dodać. Jak wytłumaczyć sobie, że na świecie jest tak dużo biedy. Jak to zmienić, jak pomóc. Chyba nikt nie miał na to odpowiedzi. Pomimo starań dobrych ludzi, codziennie gdzieś na naszej planecie, najmniejsi jej mieszkańcy cierpieli głód i niedostatek. Dopiero głos taty wyrwał wszystkich z zamyślenia.
– Durgu, tak sobie myślę, jeśli w pralni pracuje kilka tysięcy osób skąd będziemy wiedzieli gdzie iść i którędy wejść.
– myślałem i o tym – odpowiedział Durgu – teren pralni to kilka kilometrów kwadratowych. Prowadzi do niej 14 bram. Nie mam pojęcia, którą powinniśmy wejść ale pomyślałem, sobie tak. Urlich pisze, że aby zrozumieć odpowiedź trzeba tu żyć i wierzyć. Wiara to religia, w Indiach jest nią głównie hinduizm. Przy najstarszej części pralni, bo przecież tam musimy szukać, jest hinduska świątynia. Myślę, że od niej powinniśmy zacząć poszukiwania.
– no, no – powiedział z uznaniem Olaf – „żyć i wierzyć”, to chyba najciekawsza sentencja jaką ostatnio usłyszałem.
– co to sentencja? – od razu dopytał Ola.
Uwielbiała nowe słowa a sentencja brzmiało wyjątkowo ładnie.
– Sentencja kochanie to takie zdanie, które w krótkich słowach przedstawia jakąś ważną myśl.
– „Kochanie” – mruknęła siedząca obok Kasia – do mnie już tak nie mówisz.
– mówię tylko nie słyszysz.
– słuchajcie – przerwał rodzicom Durgu próbując ukryć cisnący się na usta uśmiech – dojeżdżamy. „kochana paro” za chwilę będziecie mogli obsypać się swoimi „kochaniami” a teraz wysiadamy.
Stojącą przy ulicy świątynia nie była duża. W otoczonym różowymi ścianami budynku znajdował się ołtarz, na którym postawiono kolorowy posąg bogini. Ponieważ byli w trakcie festiwalu Diwali niewielka świątynia tonęła w tysiącach kwiatów.
– jesteśmy na miejscu – powiedział Durgu – to brama, o której wam mówiłem.
Wąskie przejście pomiędzy budynkami nie wyglądało jak główna brama ale według Durgu było najstarszym wejściem na teren pralni. Co chwila wychodziły z niego obarczone pełnymi prania koszami grupki tragarzy.
– Nie oddalajcie się za bardzo. Pralnia to prawdziwy labirynt i łatwo się w nim zgubić. Poza tym do wielu miejsc nie wolo wchodzić a złamanie zakazu może być bardzo niebezpieczne. Najlepiej jakbyście trzymali się blisko mnie. To co ruszamy?
Gromadka przeszła przez ulicę i zniknęła w prowadzącym do pralni tunelu. Tuż za nim zobaczyli kwadratowy plac. Otaczały go kolorowe budynki pomiędzy którymi rozwieszono dziesiątki sznurków z praniem. Wisiały na nich, koszule, spodnie, chusty, płaszcze i hinduskie sari. Jednym słowem wszystko co tylko można było wyprać. Każda z tych rzeczy miała przywiązaną maleńką karteczkę z numerkiem. Do dziś wielu matematyków głowi się jak to jest możliwe, że takie małe karteczki wystarczają by nie pomylić milionów wiszących w pralni rzeczy. Jak je rozpoznawano i co więcej jak segregowano? Tym bardziej że, przed powieszeniem stosy prania leżały rzucone przy wybudowanych na środku betonowych baliach. To one stanowiły główne miejsce pracy. Niewielkie murki dzieliły plac na równe kwadraty. W każdym, po kostki w wodzie stał pracz i uderzając o betonowy stół wyrzucał w powietrze tysiące kropel wody. Zamieniały się one w parę, która niczym magiczna mgła przykrywała plac i uwijających się na nim ludzi.
– ale miejsce – szepnęła przejęta Ola.
– tak, niesamowite – powiedział Durgu – to właśnie o nim pisał Urlich. Teraz pozostaje rozwiązać drugą połowę zagadki. Macie pojęcie co mógł mieć na myśli pisząc o królowej i jej armii?
– mamy – odpowiedziała mu Kasia.
Od chwili wejścia nie odrywała wzroku od pracujących w baliach praczy. Każdy ubrany a krótką przepaskę od lat wykonywał to samo zadanie. Wszyscy, niczym dobrze zorganizowana armia wiedzieli co mają robić. Byli gotowi do działania, gotowi na każdy rozkaz swojego wodza. Ale to nie pracze przykuli uwagę Kasi. Ze skraju placu uparcie wpatrywała się w dzielące go na równe pola balie.
– widzie gdzie oni stoją? – zapytała – każdy na swoim miejscu, każdy ma swoje pole i zadanie. A teraz spójrzcie na całość. Balie zbudowano w szeregach a te jeden za drugim. Czy stojąca w równych rzędach armia czegoś wam nie przypomina?
– szachownica – Olaf aż jęknął z wrażenia.
Dopiero teraz po słowach Kasi zobaczył to co ona. Wystarczyło by zmrużył oczy a pracze zamienili się w pionki, wieże, gońców i skoczków. Przy odrobinie wyobraźni mieli przed sobą pole walki na którym rozgrywała się właśnie niezwykła partia szachów.
– wiesz – powiedział patrząc z uznaniem na żonę – jesteś genialna.
– wiem – odpowiedziała uśmiechem Kasia.
– no proszę – wtrącił się do rozmowy Durgu – w takim razie mamy w waszej rodzinie już dwóch geniuszy. A co najważniejsze mamy rozwiązanie! Wiecie co, nigdy nie przypuszczałem, że może mnie spotkać tak niezwykła przygoda! Musicie mnie częściej odwiedzać!