Drukujemy Kartki!

Dzienniki podróży | Ilość zdjęć: 1 | 17.12.2018

Myślicie, że wszystko może być takie proste? Przychodzicie sobie do sklepu i mówicie: „poproszę kartki świąteczne, koperty i znaczki”. Pani kiwa ze zrozumieniem głową, sięga na półkę i mówiąc proszę kładzie je na ladzie. Otóż nie! Tak skomplikowane operacje wymagają czasu, czasu i jeszcze raz czasu.

1. Kartka.

Cóż może być trudnego w przygotowaniu kartki? W sumie to nic. Wystarczy pójść na plażę, znaleźć ładny kadr, pstryknąć kilka razy migawką i proszę. Mamy zdjęcie uśmiechniętej rodziny na tle zachodzącego słońca. Jakie to piękne! Teraz jeszcze kilka ruchów na komputerze, troszkę ozdóbek, literek i kartka jak malowana czeka aby ruszyć w podróż do rodziny. Kilka chwil na drukarce i możemy startować.

Z tym nastawieniem wylądowałem w salonie druku. Jedynym, w pełni profesjonalnym punkcie w Chaudi, którego siedziba znajdowała się przy głównej a zarazem jedynej arterii miasta. Tu mała dygresja. Aby wiedzieć jaki rozmiar powinna mieć kartka w sklepie papierniczym kupiłem odpowiednią kopertę. O tej operacji kilka słów za chwilę. Tak więc wyposażony w kopertę wkroczyłem do krainy druku.

– dzień dobry.

– dobry – odpowiedziała dziewczyna za ladą wykonując klasyczny ruch głową.

Ruch ten, czyli kiwanie na boki to fenomen Indii! Głową kiwają wszyscy a ten kto odgadnie niuanse tego kiwania, kiedy jest „tak”, kiedy „ nie”, kiedy „nie wiem” a kiedy np. „za dużo”, z pewnością dostanie nobla. Swoją drogą muszę o tym kiwaniu napisać kiedyś więcej.

Tak więc po przywitaniu kiwaniem przeszedłem do sedna.

– chciałbym wydrukować kartki – powiedziałem podając pendrive – taki rozmiar – dodałem pokazując kopertę – tzn. wysokość. Szerokość możemy dopasować, koperta ma 25 cm dł.

Pani odebrała pena i wsunęła go do kompa. Coś zmieliło, zaświeciło. Pojawiły się ikony i napisy w hindi a chwilę później zobaczyłem nasze zdjęcie. Pani kliknęła w nie myszką a potem z uwagą zaczęła mu się przyglądać. Odebrała ode mnie kopertę, wyjęła miarkę i rozpoczęła mierzenie.

– nie, nie – przerwałem pomiary – tylko wysokość – długość wyjdzie z proporcji.

– ok – usłyszałem w odpowiedzi.

Pani zmierzyła wysokość a potem zabrała się za pracę. Okazało się, że skalowanie obrazu to dość poważne wyzwanie. Po złapaniu za górny narożnik zdjęcia Pani stworzyła pole ciągnąc myszką w dół. Kiedy na miarce z boku ekranu pojawiło się 12cm z uśmiechem pokazała mi efekt

– ok? – zapytała.

– no, ok – odpowiedziałem pokazując znajdujący się poza polem fragment dołu zdjęcia.

Pech chciał, że właśnie na nim umieściliśmy część tekstu. Z miny pani wynikało, że zamierza zaznaczyć pole o wys. 12 cm a cały dół zdjęcia odciąć. Na moje próby wytłumaczenia aby złapała narożnik i proporcjonalnie pomniejszyła całe zdjęcie odpowiadała uśmiechem i kiwaniem głowy. Świecące na ekranie szlaczki w języku Hindu, nie ułatwiały mi zadania. Nie miałem pojęcia jak wykonać najprostsze operacje i odciążyć Panią z obsługi. A ta przekonywała że będzie musiała ciąć. Co z tego że plik był przygotowany pod odpowiedni wymiar? W jej kompie było inaczej i cześć. W końcu w bliżej mi niezrozumiały sposób udało jej się tak ustawić format aby ściąć tylko niewielką część zdjęcia. Nadeszła próba koloru! Za czwartym razem, z drukarki wyszło coś co pozwalało dać się zaakceptować.

Zadowolony z efektów pracy powiedziałem.

– ok, proszę o … szt.

– no, no lunch time, come back in one hour.

– ale jak to? Przecież chciałbym tylko zamówić ilość.

– one hour – powtórzyła kiwając na boki głową.

Zrezygnowany wróciłem do sklepu za godzinę. Myślicie że to koniec? Nie, nie to dopiero początek. Przez dwa tygodnie walczyłem z Panią, jej szefem, kolorami, papierem błyszczącym i matowym, i przycięciem. Za każdym razem kiedy wracałem do punktu, kartka była wydrukowana w innym formacie i kolorze. Bo twardszy papier to w Margao, więc wysłali pliki do drugiego miasta. Bo mat, to tylko na innym papierze i to od razu inny kolor. Bo lunch, bo jutro nie ma szefa! DWA TYGODNIE. Kiedy w końcu odebrałem kopertę z kartkami tylko jedna miała właściwy kolor, reszta była „podobna”. Tylko dwie były równo przycięte, reszta jakoś dziwnie falowała (na szczęście mieliśmy w domu nożyczki). Zrezygnowany machnąłem ręką i poszedłem w kierunku poczty. Tu czekała mnie kolejna przygoda.

2. Poczta.

Za pierwszym razem pani w okienku kiwając głową powiedziała mi że ma tylko dwa znaczki. Od razu je zakupiłem. Uwaga! Mówimy o urzędzie pocztowym! Następnego dnia miało być więcej ale po przyjściu usłyszałem, że będą jutro. Przezornie zapytałem drugiej Pani, usłyszałem, że będą za 10 dni. Trzecia Pani nie wiedziała czy w ogóle dotrą. Wszystkie odpowiadając kiwały uprzejmie głowami na boki. Stojący obok turysta z Europy uspokoił mnie mówiąc, że najlepiej jak będę zaglądał codziennie, któregoś dnia trafię. Po 8 dniach, kupując na raty miałem komplet! Wymarzone znaczuszki wylądowały na kopertach. A le co z tego… I tak wciąż czekałem na kartki.

3. Koperty.

Przy pierwszej wizycie w papierniczym Pan miał tylko 3 koperty. Zdziwieni? Trzy dni później odebrałem resztę. Dopiero w domu zobaczyliśmy że są o 0,5 cm węższe od pierwszych. A pierwsze były wzorem do nieszczęsnych 12 centymetrów wysokości kartki. Na szczęście był to dopiero czwarty dzień drukarskiej przygody, na tym etapie zmiana formatu nie była żadnym problemem. Po prostu powiększyli je ścieli troszkę więcej zdjęcia z boku. Potrzeba matką wynalazku. P.S. nie pytajcie mnie w czym byl problem, naprawdę nie potrafię tego zrozumieć a co dopiero wytłumaczyć;)

4. Wysyłka.

Kiedy wszystkie kartki wylądowały w oklejonych znaczkami kopertach, Kasia ruszyła na pocztę.

– dzień dobry, chciałbym wysłać kartki.

– proszę je wrzucić do tamtego kosza.

– do kosza? Mam pytanie, czy one na pewno dotrą?

– tak, tak – odpowiedziała kobiet kręcąc głową

– ale na pewno?

– tak, tak – znów kręcenie.

– na ile procent.

– tak, tak 50/50…

 

 

 

Kontakt

    Imię:

    Email:

    Temat:

    [anr_nocaptcha g-recaptcha-response]