Dzienniki podróży | Ilość zdjęć: 1 | 11.12.2018
„No, no, power finish! You must wait half an hour”. Tym stwierdzeniem przemiły Hindus zatrzymał karuzelę i zdjął Eryka z plastykowego motocykla. Może i lepiej. Na widok lecącego z instalacji dymu stwierdziłem, że tak będzie bezpieczniej…
Hinduskie wesołe miasteczko to jedna z najbardziej intrygujących rzeczy jakie udało mi się ostatnio zobaczyć. W tym przypadku, panujące powszechnie powiedzenie „Indian style” nabrało nowego, jakże innego znaczenia. No bo jak nazwać karuzele kręcące się dzięki sile mięśni właściciela? Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy po posadzeniu dzieci w samochodzikach właściciel złapał za wystający z boku drążek i zaczął popychać karuzelę. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że to nie jest epizod ale tak działa większość urządzeń na placu. Nawet jeśli niektóre posiadały silniki to i tak rozruch następował dzięki krzepie Hindusów. Stojące tu maszyny kręciły się tak długo jak długo chciało im się je pchać. Ale przecież oprócz zapłaty otrzymywali krzyki szczęśliwych dzieciaków! Komu by się nie chciało pchać? Tłumy maluchów biegały między rozpadającymi się kolejkami, wózkami, smokami, samolocikami. Stały w kolejkach by zapłacić kilka rupii i przez chwilę polecieć nimi do samiutkiego nieba.
A tam z wysokości skrzydeł samolocika rozpościerał się widok na pełne kolorów stragany, stoiska, budki i sklepiki. Muszę przyznać, że po zapadnięciu zmierzchu, cały ten obraz nabierał niezwykłego kolorytu. Migoczące światełka zastąpiły widok poskręcanych kabli i stuletnich, kopcących silników. Zniknęła obawa, że za chwilę wszystko się rozleci a my będziemy stać na kupie dymiącego złomu. Nawet widok Pana „silnikowego”, który wielką wajchą uruchamiał 30 metrowy diabelski młyn, przestała wywoływać u nas jakiekolwiek obawy. Tym bardziej, że już za chwilę mieliśmy z nie go skorzystać. Co ciekawe, podchodząc do wesołego miasteczka Kasia zapytała, dlaczego to koło kręci się tak szybko.
– spokojnie – odpowiedziałem – to dopiero rozruch, jeszcze nikt nim nie jeździ. Na pewno z ludźmi w środku zwolnią.
Nie zwolnili… Widziałem w swoim życiu kilka diabelskich młynów, we wszystkich kabinki dostojnie bujały się na wietrze powoli pnąc do góry i łagodnie opadając na dół. W tym przypadku było inaczej, Pan silnikowy od razu wrzucił piąty bieg a my wystrzelimy w górę niczym z procy. Mina Kasi mówiła jedno „to nie był dobry pomysł”. Za to maluchy? Te były wniebowzięte.
Piszcząc z radości pokazywały nam gdzie jeszcze chcą pojechać i co zobaczyć. Trudno się dziwić, skoro z wszystkich stron czuć było prawdziwą, niczym nieskrępowaną radość. Może cały ten ogródek nie spełniał podstawowych norm bezpieczeństwa a żadna z maszyn nie powinna być dopuszczona do ruchu. Może unoszący się w powietrzu kurz groził uduszeniem a dymiąca na moich oczach instalacja mogła w każdej chwili stanąć w płomieniach.
Kto wie…
Może w takich płomieniach staną całe Indie, kraj który pomimo panujących tu warunków i bałaganu z każdym dniem urzeka nas coraz bardziej.