Skarby von Knauffa | Ilość zdjęć: 1 | 22.11.2018
Mogłoby się wydawać, że po przygodzie na lotnisku nikt nie będzie miał ochoty lecieć dalej. Szybko okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Po zastanowieniu wszyscy stwierdzili, że otwarcie akurat ich bagażu było wyjątkowym przypadkiem. Bo kto i skąd miałby wiedzieć o dokumentach Knauff’a. Przecież nikomu o nich nie mówili. W dużo spokojniejszych nastrojach wsiedli do samolotu i ruszyli w drogę. Dopiero na pokładzie, Ola i Eryk mogli spokojnie porozmawiać. Do tej pory, bojąc się zmiany zdania i rezygnacji z wyjazdu, przekonywali rodziców, że nic złego się nie stało.
– słuchaj – powiedziała szeptem Ola zerkając czy siedzący przed nimi rodzice nie podsłuchują – ktoś nas śledzi.
– ale jak, kto i po co? – zastanawiał się Eryk – skąd miałby wiedzieć, że mamy listy no i że ruszmy w drogę.
– nie mam pojęcia ale mówię Ci! Musimy być ostrożni. Jeśli ten ktoś dostał się na lotnisko i przerył nasze bagaże pomyśl co może jeszcze zrobić. A jak stwierdzi, że wiemy za dużo i będzie chciał się nas…
– … pozbyć? – niebieskie oczy Eryka zrobiły się duże jak denka od butelek.
– no sam pomyśl, po co mu jacyś my? Znamy prawdę i wiemy gdzie jej szukać. No a do tego mamy to!
Ola ukradkiem wskazała na swój naszyjnik. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli dokumenty znaleźli wśród nich niewielką karteczkę z tajemniczym szyfrem. Był na niej kod pomagający rozwiązać spisane nim zdania. Ola ukryła ją przed rodzicami i od tego czasu nosiła zwiniętą w małej tulejce na szyi.
– coś czuję, że to szyfr do jakiegoś wielkiego sekretu.
– myślisz, że dobrze, że nie pokazaliśmy go rodzicom? – zapytał Eryk
– zawsze możemy to zrobić – uspokoiła go siostra – a tak mamy w ręku największy skarb. Bez tego niczego nie załatwią! A co gdyby chcieli polecieć bez nas? Tak mamy ich w garści!
– rodziców? – zdziwił się Eryk.
– no… rodziców – odpowiedziała Ola.
W sumie brat miał rację, gdyby tata się dowiedział, natychmiast musiałaby mu oddać cenny rulonik. No ale przecież nie wiedział i jak na razie nikt nie chciał mu o nim mówić.
– tak czy inaczej – dziewczynka zmieniła temat – musimy być czujni, zobaczysz, że mam rację i ktoś za nami leci. Może nawet w tym samolocie.
Podniosła się z fotela i rozejrzała po pokładzie. Niestety z wysokości jej oparcia jedyne co mogła zobaczyć to wystające gdzieniegdzie czubki głów. Nawet jeśli jedna z nich należała do tajemniczego szpiega to nikt nie byłby go w stanie teraz rozpoznać. Choć z drugiej strony Ola wyobraziła sobie jak dobrze zbudowany mężczyzna w kapeluszu i okularach przemyka się pomiędzy fotelami. Podchodzi do ich rzędu i ukradkiem, patrząc czy nikt nie widzi, wsuwa rękę do plecaka szukając ukrytych w nim dokumentów. Dziewczynka odruchowo złapała za swój plecak i przyciągnęła do siebie. Odwróciła się w stronę gapiącego w okno brata i klapnęła na siedzeniu. Za oknem zapadał już zmierzch. Ciemnoniebieskie niebo robiło się granatowe. Gdzieś na daleko, na skraju horyzontu rozbłysła czerwień chowającego się w chmurach słońca. W samolocie zgaszono wszystkie światła i tylko kilka małych lampek nad fotelami rozświetlało panującą ciemność. Do uszu dobiegał jednostajny szum silnika. Zmęczona długim dniem dziewczynka zamknęła oczy a głowa opadła na ramię siedzącego obok brata.
Kiedy się obudziła, głos pilota informował o zbliżaniu się do lotniska w Mumbaju. Prosił o wyprostowanie oparć foteli i zapięcie pasów. Za chwilę mieli rozpocząć lądowanie. Godzinę później, po odebraniu swoich bagaży rozglądali się po parkingu szukając wolnej taksówki. W końcu tacie udało się jedną złapać. Zapakowali do niej podróżny dobytek i ruszyli w drogę. Przed nimi pojawił się nowy, niezwykły świat. Dla Oli i Eryka, którzy jeszcze nigdy nie polecieli tak daleko obraz za oknem był najniesamowitszym obrazem na świecie. To co widzieli było mozaiką niezwykłych kontrastów. Przebijając się przez zapchane ulice mijali pnące do nieba wieżowe i stojące tuż obok domy z dykty i kartonu. Na jednym kawałku ulicy stały obok siebie nowoczesne samochody i rozsypujące ze staroci ryksze. Wszyscy trąbili i machali rękoma. Co chwilę przez drogę przebiegał ujadający pies albo przechodziła krowa machając ociężale wielkim rogami. Kierowcy wjeżdżali z wszystkich stron na skrzyżowanie nie patrząc ani na znaki ani innych kierowców. W tym olbrzymim mrowisku ludzi, zwierząt i pojazdów panował taki rozgardiasz, że siedzący obok mamy Eryk w pewnym momencie złapał się za głowę
– jak oni mogą tak jeździć – zawołał – przecież za chwilę wszyscy się porozbijają.
– jakoś mogą – siedzący obok kierowcy ojciec obrócił się do syna – wyobraź sobie, że sami będziemy musieli tak jeździć.
– akurat – mruknęła Ola, ona też nie mogła oderwać wzroku od okna – już widzę jak tata prowadzi tu samochód.
– jaki samochód – roześmiał się Olaf – wypożyczymy skuter.
– skuter? – jęknął Eryk – mamo, ja nie wsiadam!
– e tam – uspokoiła go siostra – nie bądź rura nie pękaj.
– sama nie pękaj! A poza tym… – chciał coś jeszcze dodać ale wpatrzona w okno siostra już go nie słuchała. Taksówkarz musiał zatrzymać się przed idącymi przez drogę krowami i stanął akurat przy obwieszonej tysiącem kolorowych kwiatów scenie. Na jej środku, na złotym tronie siedziała kobieta z trzema parami rąk. Lecz to nie kobieta przykuła największą uwagę dziewczynki.
– diabeł.
– jaki diabeł? – powtórzył za nią brat ale on też zaniemówił w połowie zdania.
Tuż obok sceny stała przyczepa z olbrzymią postacią o kilku głowach. Z dziesięciu par oczu biły pioruny a powywijane wąsy przykrywały szczerzące się w uśmiechu zębiska. Każda z twarzy miała inny kolor i inną naciśniętą na czoło czapkę. Najgorzej wyglądała ta patrząca w ich stronę. Ogniście czerwona skóra napinała się w grymasie a zmarszczony ze złości nos marszczył wbijając między wybałuszone oczyska. Na misternie zdobionych czapkach ukryto słowa napisane z starożytnym języku. Był to brahmi, język pamiętający zamierzchłe historie Indii. Jedna z nich opisywała postacie na które teraz patrzyli. Mężczyznę o dziesięciu twarzach i siedzącą na złotym tronie kobietę. Wokół niej wisiały długie sznury kwiatów i kolorowych kartoników. Przed sceną paliły się rzędy kadzidełek ukrywając w kłębach dymu pracujących przy scenie ludzi.
– to przygotowania do festiwalu Dusehra – uprzedziła pytanie dzieci mama – przed wyjazdem troszkę o nim czytałam. Jest jednym z najważniejszych świąt w Indiach. Widzicie mężczyznę o dziesięciu twarzach? Ma na imię Rawana i nie należy do przyjemniaczków.
– widać – wtrącił tata – nie chciałbym go spotkać w ciemnym zaułku.
– no chyba, że poszedłbyś tam mnie uwolnić – Kasia mrugnęła do niego okiem – tak jak Rama ruszył uratować swoją żonę Sitę. Pewnego dnia porwał ją właśnie Rawana.
– ten Rama to musiał być niezły gość – powiedział Eryk – sam na sam z takim typem.
– to jeden z Hinduskich bogów – roześmiała się mama – a poza tym nie był sam. Pomagał mu Hanuman, król małp razem ze swoją armią.
– król małp? Pewnie w jego armii były same goryle i orangutany – powiedział Ola – Eryk zawsze chciałeś zostać żołnierzem, to teraz proszę. Masz okazję, pasowałbyś idealnie.
– sama byś pasowała!
– może Hanuman zrobiłby z Ciebie kapitana. Kapitan Eryk. Małpi szef oddziału.
W taksówce się zakotłowało. Wściekły Eryk przeskoczył przez mamę i rzucił się na siostrę. Złapał ją za ramię i szarpnął z całej siły. Dziewczynka zawyła z bólu, odepchnęła brata i wbiła paznokcie w jego włosy.
– ałaaa! – krzyknął chłopiec puszczając jej rękę.
– chwila, moment, uspokójcie się bo was wysadzę, przestań ją bić, a ty – mama wskazała palcem córkę – masz przestać go obgadywać.
– ale to on zaczął!
– nie kłam!
– małpi kapitan.
– cisza – zdrenował się ojciec, który do tej pory cały czas rozmawiał z taksówkarzem – zaraz naprawdę was wysadzimy! I nawet Durga Wam nie pomoże.
– Durga?
– to królowa na tronie obok Rawana. Jest boginią równowagi i harmonii a tutaj nie widzę ani jednego ani drugiego.
Dzieci spojrzały na scenę. Do tej pory patrzyli tylko na posępnego Rawana a tu proszę, mieli przed sobą jedną z najważniejszych hinduskich bogiń. Durga była uosobieniem dobra. Tym wszystkim co sprawiało, że ludzie byli wobec siebie dobrzy, pomagali i myśleli o drugim człowieku. Jej pozytywna energia dawała poczucie równowagi i szczęścia. Obwieszona kwiatami niczym świetlisty drogowskaz mówiła, pamiętajcie, świat nie jest zły i tylko od Was zależy aby się taki nie stał. A tu proszę! Z jednej strony bogini miłości a z drugiej kotłujące się w taksówce dzieciaki.
– to jak? – zapytała mama – będzie spokój?
– będzie – Ola i Eryk mruknęli coś pod nosem.
– nie słyszę…
– będzie!!!
– to dobrze. A teraz siadać, krowy już przeszły, chyba uda nam się w końcu ruszyć dalej.
Tak się właśnie stało. Kierowca, który ze stoickim spokojem obserwował całe zamieszanie pozdrowił ręką siedzącą na tronie Durgu i trąbiąc z całej siły włączył się do ruchu. Przez kolejne pół godziny mijali kolorowe obrazy Mumbaju, aż w końcu podjechali pod hotel. Miejsce, w którym mieli spędzić kolejne dwa tygodnie.