Dzienniki podróży | Ilość zdjęć: 1 | 23.03.2019
Święto Holi to wyjątkowy okres. Kolejny? Tak, macie rację już kilka razy pisałem o „wyjątkowych” hinduskich świętach. Tu w Indiach święta są praktycznie cały czas. A to czcimy jednego z bogów (tych są podobno prawie 3 miliony!), a to mamy rocznica albo wydarzenie. Pamiętajmy, że musimy też doliczyć święta muzułmańskie, chrześcijańskie i bóg jeden wie jakie jeszcze. Prawdę mówiąc nie pamiętam abyśmy mieli tu tydzień bez świętowania czegokolwiek. Można by rzec, w kraju tylu kultur tydzień bez święta to tydzień stracony.
W takim razie jeśli jest ich aż tyle, co sprawia o wyjątkowości Holi? A no to, że Holi jest świętem końca zimy. Kończy się szary okres jej panowania. Nadchodzi gorące, mokre lato a wraz z nim wraca życie i wszystkie jego barwy. Ulice wypełniają się ludźmi, którzy w tym szczególnym dniu obrzucają się wszystkimi możliwymi kolorami tęczy. W powietrzu unoszą się jaskrawe obłoki a twarze pokrywa warstwa kolorowego pyłu. To właśnie ona zwiastuje nadejście lata i to na nią czekają wszystkie dzieciaki w Indiach.
Ale Holi to nie tylko kolory, całe święto trwa pięć dni. Przez pierwsze cztery hindusi odwiedzają domy sąsiadów zajadając się przygotowanymi specjalnie na tą okazję przysmakami. Każdy zaprasza do siebie znajomych by dzień później wpaść do nich z rewizytą. Zastanawialiście się o jakich ilościach gości mówimy? Dom naszego znajomego odwiedziło 150 osób! Wszyscy zostali przywitani i ugoszczeni przez gospodarzy.
Po powitaniach powiązani sznurkami mężczyźni zaczęli taniec połączony z wybijaniem pałkami rytmu. Musieli to ćwiczyć wiele razy bo już od początku widać było z jaką powagą do niego podchodzą. Po nich miejsce zajęła młodzież a po nich ledwo sięgające stołu podrostki. W czasie tańca stojąca z boku grupa dziewczyn przyglądała im się z uwagą. To ciekawe ale już kolejny raz widziałem jak wyraźny jest tu podział na damsko-męskie grupy. Nie pamiętam abym gdzieś zobaczył jeden wspólny stół. Taki kraj i pewnie taki obyczaj.
Ale co tam, po tanecznym show wszyscy zjedli, wypili a potem poszli do następnego domu. I następnego, i następnego… Przez cały dzień obchodzi się tak znajomych tylko po to by następnego dnia zrobić dokładnie to samo. I tak przez dni cztery. Prawdziwe wielkie żar… jedzenie.
Muszę Wam powiedzieć, że jest to cudowny zwyczaj. Zbliża ludzi, buduje relację i pomimo dzielących ich różnic daje poczucie wspólnoty. Pamiętam jak dawno, dawno temu w Poznaniu byłam na urodzinach ulicy. Fajne to. Tak sobie usiąść i pogadać. Nie tylko z najbliższymi przyjaciółmi ale też z ludźmi, których nie zna się na codzień.
W końcu jak to się mówi, sąsiadów ma się tylko jednych;)